STOWARZYSZENIE
"KLUB WUJKA KAROLA"
Serdecznie zapraszamy

Blog


Zielątkowo - Poznańska Pyra

2015-10-05 11:57:24, komentarzy: 0

      4 października 2015 roku wybraliśmy się do gminy Suchy Las aby wziąć udział w dorocznym rajdzie do Zielątkowa. "Pieczona Pyra", bo taką nosi nazwę rajd, ma wielu zwolenników. Zjeżdżają tutaj miłośnicy rowerowej przygody nie tylko z Poznania, ale także przybywają zorganizowane grupy rowerowe z bliższej i dalszej okolicy. Choćby tylko z tego powodu i nas nie mogło tutaj zabraknąć.

                     W naszej 11-osobowej grupie było ośmioro gimnazjalistów i trzy osoby dorosłe. Postanowiliśmy na start rajdu udać się pociągiem. PKP dostarczyło nas na Dworzec Główny, a stamtąd nasz barwny peleton ruszył w stronę pętli "pestki" na Morasku, na północnych peryferiach Poznania. Na szczęście ruch drogowy w niedzielę rano był stosunkowo nieduży, więc bez większych problemów udało nam się przebić przez remontowane centrum miasta w okolice poznańskiej Cytadeli. Stamtąd już mogliśmy podróżować bezstresowo, solidną ścieżką rowerową ciągnącą się wzdłuż ulicy Mieszka I aż do wyznaczonego punktu startu. Piękna, słoneczna pogoda nastrajała nas optymistycznie. O dziesiątej ruszyliśmy wraz z liczną grupą uczestników na trasę rajdu.

                       Trzeba przyznać, że organizacja bezpiecznego przejazdu dla kilkuset osób to spore wyzwanie, ale organizatorzy wywiązali się z tego zadania znakomicie. Duża w tym zasługa wyboru trasy, prowadzącej głównie spokojnymi, rzadko uczęszczanymi drogami szutrowymi, częściowo w granicach poligonu Biedrusko. W newralgicznych miejscach, gdzie musieliśmy przekroczyć bardziej ruchliwe drogi, zapewniono nam ochronę policji. Mogliśmy skupić się na pokonywaniu urokliwej, choć miejscami dość wymagającej trasy. Niski stan wody sprawił, że w kilku miejscach musieliśmy zmierzyć się z łachami piasku, który mniej wprawnym rowerzystom może przysporzyć nieco kłopotów. Nikt jednak nie marudził; widać było, że młodzieży nie brakuje ani sił, ani dobrych chęci i wszyscy w dobrych humorach zameldowaliśmy się na mecie rajdu w Zielątkowie.

                      Tutaj czekał już na nas poczęstunek, składający się z pieczonej w ognisku kiełbasy, grochówki, drożdżowego ciasta i rogalików, świeżego chleba ze smalcem, kiszonego ogórka i oczywiście tytułowej pieczonej pyry. Nie spodobał nam się tylko pomysł ze skarbonkami przy stoiskach z żywnością. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie niewielkiego wpisowego pobieranego od uczestników rajdu już na starcie, pokrywającego koszty oferowanego wyżywienia. Zawierzyliśmy zapewnieniom organizatorów że rajd jest bezpłatny, a jego wszystkie koszty pokrywają sponsorzy, tymczasem na miejscu okazało się, że niestety sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie chciałbym tutaj krytykować zbytnio organizatorów, bo rajd jako całość uważamy za bardzo udany, jednak zachęcalibyśmy do tego, by na przyszłość - zwłaszcza w kwestiach finansowych - zapewnić jak najdalej idącą przejrzystość.

                    Przed drugą opuściliśmy Zielątkowo, bo przed nami była jeszcze daleka droga do domu. Zastanawialiśmy się nad tym, czy nie jechać rowerami aż do samego Kościana, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na powrót pociągiem. Tym razem jednak nie pojechaliśmy na dworzec główny w Poznaniu; chcąc ominąć niebezpieczne centrum miasta postanowiliśmy bocznymi drogami dostać się do Lubonia i dopiero stamtąd wyruszyć w podróż pociągiem do domu. Szlakiem Stu Jezior przez Sobotę i Pawłowice dotarliśmy do Psarskich na granicy Poznania, a stamtąd - dalej trzymając się szlaku - kierowaliśmy się w stronę centrum. Co chwilę mijaliśmy rowerzystów i biegaczy korzystających z pięknej jesiennej pogody, a nad Jeziorem Strzeszyńskim spotkaliśmy nawet kąpiących się plażowiczów. Piękna trasa ciągnęła się kilometrami wśród drzew aż do brzegów Jeziora Rusałka. Tabliczkę z napisem Poznań minęliśmy już dawno temu, ale zupełnie nie odczuwaliśmy tego, że wciąż zagłębiamy się w ruchliwą metropolię. Przyjazny szlak opuściliśmy dopiero nad Jeziorem Rusałka, skąd ulicą Bułgarską pojechaliśmy na południe w stronę dworca w Luboniu. Przejechaliśmy tego dnia w sumie około 60 kilometrów, z czego chyba nie więcej jak połowę po asfalcie. Dla kilku z nas była to najdłuższa (i najbardziej wymagająca) rowerowa wyprawa w jakiej brali udział, i na pewno zapamiętają ją na długo. Wszyscy spisali się na medal. To była bardzo udana wycieczka!

« powrót

Dodaj nowy komentarz

Wyszukiwarka

Kategorie

Brak kategorii